Ojcze duchowny! Czy będę miał tyle szczęścia, abym przebywając na ziemi wyciągał korzyść ze świata i aby zatriumfował święty krzyż i Ten, który do niego pokornie był przybity? Czy nadejdą takie dni, kiedy ja, okaz nieprawości, ukocham mego Boga i dokonam tego, że cały świat Go umiłuje?
Wciąż bardzo przygnębiają mnie grzechy ludu, pewnie dlatego, że nie zastanawiam się nad własnymi bardzo ciężkimi grzechami. Pewnego razu będąc w chórze razem ze wspólnotą zastanawiałem się nad tym i pragnąłem znaleźć jakiś sposób, aby uwolnić się od tego ciężaru. Wówczas, rozważając wszystko to, co mój Pan, Jezus Chrystus, choć niewinny, uczynił i co zniósł za grzechy innych, które przyjął na siebie, żywo i mocno uświadomiłem sobie jak wielki mam obowiązek wynagrodzenia. Również zwykle przerażony jestem ciężarem, ilekroć doczesne klęski przygniatają lud.
Bardzo trafia mi do serca owo wyrażenie, którym często posługujesz się w liście, że mianowicie jestem powołany do tego, aby być "kapucynem, misjonarzem i świętym"! Nie mogę tego czytać bez miłego i dziwnego wzruszenia ogarniającego moje serce. Wyrażenie to jest jak gwóźdź, który stale mnie kłuje, choć nie kaleczy i który mi stale towarzyszy we wszystkich okolicznościach. W ten sposób przemawiając jesteś zapewne przez Boga natchniony, skoro nigdy nie ujawniałem ci cudownych znaków, które stały się przyczyną powołania i które temu powołaniu towarzyszyły.
Moje serce rozpiera pragnienie, aby całkowicie należeć do Boga i wypełnić Jego wolę. Nawet w najmniejszym stopniu nie chcę uchybić temu, czego żąda ode mnie Pan. Dlatego kiedy słyszę lub domyślam się, że moje czyny budzą zastrzeżenia w formie skargi lub donosu, martwię się mówiąc sobie: "Nie spełniłem tego, czego pragnie ode mnie Bóg, oni to dostrzegają, a ja nie". Chociaż jestem tak nędzny, że obawiam się, aby możnych nie obrazić, to jednak bez większych trudności uda mi się przezwyciężyć ten lęk. Ale gdy dostrzegam, że odstąpiłem od woli Bożej i Jego upodobania w najmniejszym nawet stopniu, wówczas wszelka pociecha znika z mego serca. Nie martwię się ani niepokoję, a jednak doznaję wewnętrznego i tak głębokiego udręczenia, że wydaje mi się, iż ono bardziej wyczerpuje moje siły niż prace fizyczne. Całkowicie jestem zatroskany o wypełnienie zamiarów, które Bóg ma względem mnie. Ojcze! Powierniku mojego serca i mojej duszy! Mówiąc jednym słowem, pragnę tak doskonale upodobnić się do Pana mojego Jezusa Chrystusa, jak tylko dla mnie to jest możliwe.
Tęsknię za bardzo poufnym, serdecznym i głębokim obcowaniem z Bogiem, chociażby miało ono być oschłe, gorzkie i pozbawione wszelkiego uczucia. Chciałbym w świecie dokonywać cudów! Chciałbym spędzać noce na modlitwie bez potrzeby snu! Chciałbym nawrócić wszystkich, do których przemawiam i na których spoglądam! Chciałbym, ale czy wiem czego? Nic więc nie zdoła wypełnić mojego serca. Jestem przekonany, że ów niedosyt serca rodzący się z niemożności zrealizowania przedsięwzięć podjętych dla chwały Bożej, był dla świętych wielkim udręczeniem.